Iran północny – siatkówka, gościna i nowa rodzina

“I co ja mam ze sobą teraz począć ?” To pytanie pojawia się w mojej głowie prawie na każdej wycieczce. Właściwie większość moich wyjazdów ma to do siebie, że są totalnie niezaplanowane. Lubię improwizować, lubię tworzyć plan z godziny na godzinę, lubię podróżować na zasadzie “jakoś to będzie”. Dopiero wtedy odczuwam pełnię satysfakcji z wyjazdu. Z podobnym pytaniem przyszło mi się zmagać w Iranie. Po odwiedzeniu Kurdystanu ( link: Irański Kurdystan – broń przed nosem, kupa w majtkach.) udałem się do Tabrizu. (Pobyt w tym mieście to materiał na kolejny wpis, nie będę się tu rozpisywał). Spędziłem tam jedną noc i miałem uciekać dalej. Nie wiedziałem tylko gdzie jest to “dalej”. Z jednej strony chciałem zobaczyć tęczowe góry, z drugiej strony chciałem zobaczyć Kandovan (miasto wykute w skale). Nie miałem pojęcia jak się tam dostać, ale spokojnie, to jest Iran. Persowie nie pozwolą Ci zginąć.

Z nastawieniem “jakoś to będzie” za cel postawiłem sobie jakąś stację benzynową na skraju miasta. Zostałem tam podrzucony przez Mehrdada u którego spędzałem noc. Usiadłem sobie na drodze i zacząłem czekać na … . W sumie to nie mam pojęcia na co chciałem czekać. Miałem nadzieję, że moje plany na następne dni same się ukształtują. Tak też się stało. Na szczęście nie musiałem czekać długo. Po wypiciu dwóch herbatek (oczywiście Europejczyk siedzący na stacji benzynowej na końcu świata jest niemałą atrakcją, obsługa stacji co chwilę się upewniała czy mam wszystko czego mi potrzeba) problem sam się rozwiązał. Na stację benzynową zajechał Hadi z synem oraz żoną Leilą. Jak się później okazało, byli w trakcie objazdówki po północy Iranu. Był to czas Nowruzu, więc większość Persów w tym czasie wsiada w samochody i odwiedza swoje rodziny na końcu kraju. W ten sposób trafiłem na swoją przyszłą przyszywaną irańską rodzinę.

“Cześć. Witaj w Iranie. Bardzo dziękuję, że nie wierzysz w zachodnią propagandę i przyjechałeś obejrzeć nasz piękny kraj”. Podobne przywitanie słyszałem już w Iranie kilka razy. Ludzie sami podchodzą i dziękuję za to, że odwiedziłem ich kraj. Oczywiście Hadiego bardzo mocno zainteresowało dlaczego siedzę na stacji benzynowej i gdzie się wybieram. Rzuciłem tylko, że chciałbym się dostać do Kandovan, ale nie do końca wiem jak to zrobić. ” – Hmm, co prawda jechaliśmy w przeciwnym kierunku, ale zawsze chciałem synowi pokazać w jaki sposób ludzie potrafią żyć. Wsiadaj, pojedziemy tam razem”. Już po kilku dniach pobytu w Iranie człowiek przyzwyczaja się do podobnych propozycji. Zaproszenie na obiad, herbatę, nocleg, wycieczkę czy też spacer, to coś co często można usłyszeć z ust Persów. Grunt to upewnić się czy oferujący faktycznie chcą Cię zaprosić czy to część irańskiej etykiety – Ta’arof. Z grzeczności powinno się kilka razy odmówić, kiedy po kilku razach propozycja nadal pada, wszystko staje się jasne. Wtedy też wszystko było jasne. Plecak spakowany i jechaliśmy razem do Kandovan.

Kandovan to mała wioska w prowincji Azerbejdżan Wschodni. Znajduje się około 50 kilometrów od Tabrizu. Nie jest to jednak zwyczajna wioska. Jest to wioska, która jest wydrążona w skale. Z racji podobieństwa, często jest nazywana “irańską Kapadocją”. Jest to miejsce bardzo popularne wśród Irańczyków. Kiedy tylko mają wolny weekend, całymi rodzinami przyjeżdżają tutaj piknikować. Całość robi wrażenie, ale nie aż tak oszałamiające. Gdybym trafił na taką wioskę pośród niczego, jarałbym się jak dziecko. W tym przypadku popularność i komercjalizacja tego miejsca zdecydowanie uprzykrzały zwiedzanie. Owszem, warto było to zobaczyć, ale tym razem chodziło o coś innego. Przebywanie z rodziną Hadiego to coś co mi najbardziej utkwiło w pamięci.

Po spacerze Leila rzuciła hasło obiad. Miała ze sobą trzech łasuchów. Z pełnym entuzjazmem pomaszerowaliśmy w kierunku rzeki w poszukiwaniu dogodnego miejsca na piknik. To był typowy irański obiad: kocyk, chleb, palnik, herbata i gary pełne mięsa i różnych nieznanych mi dań. Gdybym miał to opisać to użyłbym jednego słowa: chyllout. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy, poopowiadałem o swoich planach, po czym Hadi wypalił: ” – Chciałeś zobaczyć tęczowe góry, tak się składa, że to prawie po drodze do naszej rodziny, do której jedziemy. Pakujemy sprzęt i chodź z nami”. Po raz kolejny upewniwszy się, że to nie tylko Ta’arof wyruszyłem z nowo poznaną rodziną w kierunku wsi Asbforoshan. Nie pytajcie się gdzie to jest. Nie mam zielonego pojęcia. Próbuję zlokalizować to na mapie, ale nie jestem w stanie. Poniżej tylko orientacyjna lokalizacja. To jest gdzieś tam 🙂 Po drodze odwiedziliśmy jeszcze tęczowe góry i koło wieczora dojechaliśmy na miejsce. Oczywiście próbowałem spać w namiocie, ale jak się domyślacie, moja nowa rodzina nie pozwoliła mi na to. Zostałem zaproszony do domu znajomych u których oni nocowali.


Pobyt w Asbforoshanie to jedna z fajniejszych rzeczy, która mi się przytrafiła podczas wycieczki. Kiedy tylko wysiadłem z samochodu usłyszałem “Ooo, jesteś z Polski, na pewno lubisz siatkówkę, Kurek i Kubiak the best”. Przyznać trzeba, że w niektórych miejscach w Iranie mają bzika na punkcie siatkówki. To ich sport narodowy. Często można spotkać dzieci odbijające sobie piłkę na środku ulicy. Oczywiście bardzo dobrze znają polską reprezentację. Uwielbiają Kubiaka. Niejednokrotnie słyszałem od nich, że Kubiak to chłop z jajami. Bardzo lubią mecze przeciwko Polsce bo to taka walka na śmierć i życie. W opinii Persów Polacy potrafią wyzwolić sportową złość, potrafią siłą odpowiedzieć na różne złośliwe zagrywki ze strony ich reprezentacji. Jako dumny naród, bardzo szanują reprezentacje, które mają jaja ze stali. Odwiedzana przez nas wioska nie była wyjątkiem. Nie mieszka tam zbyt wiele ludzi, ale na środku wsi stoi duża hala sportowa w której akurat rozgrywał się puchar o mistrzostwo regionu. Kiedy tylko mieszkańcy usłyszeli, że jestem z Polski zaprowadzili mnie na halę. Próbowałem usiąść na trybunach, ale nie dla psa kiełbasa. Zaprowadzono mnie na miejsce honorowe. Siedziałem między dwoma sędziami przy ich stoliku. Na koniec turnieju zostałem poproszony o wręczenie pucharu dla zwycięskiej drużyny. W międzyczasie mogłem poczuć się jak prawdziwy gwiazdor. Nie wiem czy kiedykolwiek mieli tam do czynienia z turystą. Kiedy tylko zjawiłem się na hali, wokół mnie usiadło z 30 osób. Żaden z nich nie mówił po angielsku a widać, że dużo chcieliby się dowiedzieć. Sprowadzono lokalnego tłumacza, który w imieniu tłumu zadawał mi pytania. Cała gromada słuchała jakbym był co najmniej światowej sławy bardem. Był czas na robienie zdjęć, selfie oraz rozdawania autografów. A to wszystko dlatego, że pochodzę z Lechistanu. W międzyczasie dostałem co najmniej kilka propozycji noclegu, ale jako, że już miałem gdzie spać, grzecznie odmówiłem. Jednakże jeden z lokalnych VIPów nie dawał za wygraną. Poprosił żebym o 9 rano następnego dnia był gotowy a on zabierze nas w fajne miejsce.

Wraz z Hadim, jego przyjacielem i wujkiem byliśmy rano gotowi. Przyjechał Mr Habib swoim ogromnym Land Cruiserem i zabrał nas w góry. Po drodze wyjaśnił, że jedziemy do termalnych źródeł. Ośnieżone, wysokie góry a pośrodku basen z gorącą wodą. Czy potrzeba czegoś więcej do szczęścia ? Potrzeba. Dobrego jedzenia. Przy źródełkach Mr Habib zorganizował nam śniadanie. Zapaliliśmy sziszę i napiliśmy się wódeczki. W Iranie za picie alkoholu grozi kara chłosty. Jako, że ludność jest raczej wrogo nastawiona do rządzącego reżimu, nikt tym zakazem się nie przejmuje. Mieliśmy kolejny chillowy poranek. Jakie było moje zdziwienie kiedy nagle nadjechało kilka samochodów, rozstawiono sprzęt grający i zaczęto tańczyć na środku ulicy. Czasem wydaje się, że filmy Kusturicy są surrealistyczne i że ci ludzie na pewno aż tak mocno nie baniują. Oj, Bałkany i Kusturica to jest pikuś przy Iranie. Oczywiście wszystko tylko i wyłącznie w męskim towarzystwie. W tym samym czasie kobiety mają swój chillout. Spotykają się z koleżankami, chodzą na spacery, bawią się z dziećmi i co ciekawe są z tego bardzo zadowolone. Początek dnia małżeństwa spędzają oddzielnie, popołudnie i wieczór to czas dla rodziny i wspólnego przebywania.

Po powrocie do wioski zabraliśmy dziewczyny i pojechaliśmy na spacer w góry. Przyznać muszę, że to bardzo urokliwe miejsce. Urokliwe i bogate w złoto. Bawiliśmy się w przeczesywanie rzeki i udało nam się znaleźć kilka płatków złota. Nawet udało mi się przywieźć jako pamiątkę.

Po powrocie do domu Leila zaczęła opowiadać o swojej rodzinie. Warto dodać, że Leila należała do bardziej nowoczesnych kobiet. W Iranie z tym nigdy nie wiadomo. Na niektóre kobiety nie można spojrzeć bo poczują się urażone. Niektórym kobietom nie wolno podawać ręki, religia tego zabrania. Są też takie, które mają gdzieś te wszystkie reguły. Żona Hadiego należała do tych właśnie. Co prawda żeby nie mieć przypału z Policją Religijną na ulicy musiała chodzić w hidjabie. Kiedy tylko wchodziła do domu to rzucała go gdzieś w kąt. Jak miała ochotę Cię przytulić to przytuliła. Można było swobodnie przebywać w jej towarzystwie. Leila miała siostrę, która właśnie wychodziła za mąż. Bardzo chciała żebym poznał ją i resztę rodziny. A że dnia następnego jechali ich odwiedzić, od razu zaplanowano mi kilka następnych dni.

Rodzina Leili mieszka w miejscowości Zanjan. Miałem tam spędzić tylko jedną noc i wracać do Teheranu. Ostatecznie skończyło się na tym, że zostałem tam chyba 3 dni. A były to bardzo relaksujące dni. Z racji, że były święta i wszyscy mieli wolne, większość dnia spędzaliśmy na piknikowaniu. Cała ekipa wsiadała w samochody i jechała szukać kolejnych miejsc gdzie można rozstawić kocyk i gdzie można zjeść coś dobrego. Miałem także okazję uczestniczyć w pewnej uroczystości. “Pewnej” bo nie znam odpowiedniego słowa (ale jestem na 100 procent przekonany, że takie istnieje). Chodzi o to, że przed ślubem to panna młoda musi się wkupić w łaski rodziny młodego. To panna młoda obdarowuje rodzinę młodego prezentami. Uroczyście pojechaliśmy do mamy pana młodego. Prezenty były przeróżne. Począwszy od słodyczy, przez eleganckie, tradycyjne stroje, na biżuterii i pieniądzach kończąc. Posag wnoszony przez panną młodą to całkiem pokaźna suma. Oczywiście po całej uroczystości był czas na napicie się whisky, oczywiście zostałem także zaproszony na wesele. Niestety nie mogłem w nim uczestniczyć, ale jedno jest pewne, po tym jak moja nowa rodzina mnie ugościła, odwiedzę ich jeszcze nie raz.

Po kilku dniach spędzonych w Zanjan wróciłem do Teheranu. Czas spędzony z rodziną Hadiego to było najfajniejsze doświadczenie z Iranu. Ludzie ci przyjęli mnie całkowicie bezinteresownie pod swój dach. Nie chcieli ode mnie żadnych pieniędzy to starałem się robić zakupy żywieniowe dla rodziny tak często jak to się dało. Leila zaczęła się uczyć angielskiego tylko po to żeby się ze mną dogadać. Nie mieli żadnych problemów żeby zostawiać ze mną swojego syna. Byłem taką trochę perską opiekunką. Do dzisiaj mam z nimi wspaniały kontakt. Co kilka dni dostaję wiadomości z kolejnymi zaproszeniami, właściwie to od całej rodziny. Co kilka dni regularnie sobie paplamy. Na całe szczęście w listopadzie lecimy do Iranu. I wiem to już teraz, na pewno odwiedzimy moją nową irańską rodzinę.

SAVE_20180820_195846.jpeg

Leave a comment

search previous next tag category expand menu location phone mail time cart zoom edit close