Powrót na Lofoty – mrocznie, zimno, nadal pięknie

Każdy z nas ma takie miejsca w które chętnie lubi wracać. Kiedy rok temu po raz pierwszy odwiedziłem Lofoty wiedziałem, że to będzie jedno z takich miejsc. Już pierwszego dnia, kiedy to siedziałem sobie na szczycie Reinebringen, zostało postanowione – chcę tutaj wracać tak często jak to tylko możliwe. Kolejna okazja przytrafiła się szybciej niż myślałem. Nie minął rok a już w kieszeni miałem bilety na kolejną podróż na Lofoty.

Tym razem nie byłem sam. Tym razem pojechałem z Natalią. Czy trudno było ją namówić na wycieczkę pod namiot na Koło Podbiegunowe ? Bynajmniej.
– Lecisz ze mną na Lofoty ?
– Ok.
No ale czy po przeczytaniu pierwego wpisu z Lofotów ktokolwiek z Was odmówiłby ?

Wycieczka została zaplanowana na początek czerwca. Rok temu byłem dokładnie w tym samym terminie. Jak może pamiętacie, pogoda była wtedy fantastyczna. Cały tydzień niebieskiego nieba, temperatury powyżej 20 stopni i słońce, które nigdy nie zachodzi. Raj na ziemi. Czerwiec jest idealnym miesiącem na zwiedzanie północy Norwegi. Jest to najsuchszy miesiąc w roku, sezon jeszcze nie do końca w pełni. Na podobną pogodę liczyłem tym razem. Trochę się przeliczyłem. Tym razem Lofoty ukazały w pełni swoją siłę. Było zimno, padał deszcz, padał śnieg, wiatr uniemożliwiał ustanie na nogach. Czy to oznacza, że było źle ? Wręcz odwrotnie, w taką pogodę Lofoty są chyba jeszcze piękniejsze. W taką pogodą można docenić siłę natury. Wystarczy delikatnie obniżyć swój poziom komfortu i wszystko staje się piękne.

Bardzo się ucieszyłem, kiedy WizzAir ogłosił otwarcie nowej trasy między Gdańskiem a Tromsø. Miałem sporo wolnych środków na koncie WizzAira, więc zarezerwowałem. Bilety mieliśmy za darmo. Jeden rzut oka na mapę i widzimy, że z Tromsø mamy rzut beretem na Lofoty. W porównaniu do ubiegłorocznej wyprawy, miała to być ogromna oszczędność czasu. Jakże ogromne było zaskoczenie, kiedy dwa dni przed wyjazdem sprawdziłem dokładną trasę. Trasa między Tromsø a Reine to 540 km. Na mapie wydawało się bliżej! Co prawda można wziąć bezpośredni autobus, ale 500 zł za osobę w jedną stronę skutecznie odstrasza. Można także wziąć szybki prom do Harstad, ale w tym przypadku cena wcale nie mniejsza. Co pozostaje ? To co tygrysy lubią najbardziej – autostop. Często można spotkać się z opiniami, że jeżdżenie autostopem po Norwegii jest bardzo trudne, jak pokazuje poniższa historia, jest wręcz odwrotnie.

W Tromsø wylądowaliśmy 31 maja w czwartek, bardzo późnym wieczorem. Plan był prosty, chcieliśmy wyruszyć na Lofoty najszybciej jak to tylko możliwe. Jedyną rzeczą, którą musieliśmy załatwić w mieście było kupno gazu. W nocy było to możliwe jedynie na stacjach benzynowych. Butle udało się znaleźć tylko na jednej stacji, niestety nie pasowały do naszego adaptera, trzeba było poczekać do rana na otwarcie sklepu. Opuściliśmy wyspę i przeszliśmy do Hungeren. U podnóża góry z której rozciąga się fantastyczny widok na miasto można znaleźć sporo miejsc nadających się do rozbicia namiotu. Co prawda z lotniska kursują miejskie autobusy, ale warto przejść się na piechotę. Spacer z terminala na ląd na południe od miasta to maks 2 godziny drogi. Hungaren było dobrym miejscem na nocleg. Po pierwsze, tutaj biegnie główna droga na południowy zachód, dobre miejsce na łapanie stopa. Po drugie, można tam znaleźć małe centrum handlowe w którym można zaopatrzyć się w propan-butan (ok 100 NOK za 450 ml)

DSC_0414psPo przebudzeniu, nic nie zapowiadało, że trafi nam się zła pogoda. Pogoda w okolicach Tromsø było fantastyczna. Niebieskie niebo, ciepło. Dokładnie to czego oczekiwałem. Szybko zrobiliśmy zakupy, odpaliliśmy kawiarkę, spiliśmy kawę i ruszyliśmy w drogę. Naszym celem były Lofoty, bez żadnego konkretnego punktu. Dzień przed wyjazdem poświęciliśmy kilka minut na przygotowanie się. Zaznaczyliśmy sobie na mapie kilkanaście punktów, które chcielibyśmy zobaczyć. Co i jak, mieliśmy ustalać już na miejscu. Dokładnie tak jak lubię najbardziej: żadnego planu, co ma być to będzie. Na północy Norwegii siatka dróg nie jest zbytnio rozbudowana (jedna droga z Tromsø na południe i później jedna droga z okolic Narwkiu na zachód). Każdy samochód jadący główną drogą jechał w kierunku naszej destynacji, to pomagało. Ten dzień było dla nas bardzo szczęśliwy. Już po kilku minutach stania zatrzymał się pewien słodziak w pomarańczowym plastrze, który jechał gdzieś do pracy. Co prawda podrzucił nas tylko kilkanaście kilometrów, ale opowiedział kilka ciekawych faktów. Słodziak pokazał nam miejsca wewnątrz gór gdzie znajdują się doki do napraw łodzi podwodnych, opowiedział nam o jamach pod drogami, które można wypełniać ładunkami wybuchowymi. W przypadku wojny z Rosją, drogi mogą być bardzo łatwo zniszczone. Pan pokazał nam najdalej wysunięty na północ fiord świata (rzekomo) i zostawił nas w pobliżu Fagernes.

IMG_20180601_120128.jpg

W Fagernes staliśmy chyba z trzy minuty, jeden z pierwszych przejeżdżających samochodów zatrzymał się i nas zabrał. Była to urocza Pani, która z fascynacją opowiadała o pasji swojego męża. Jej mąż był mistrzem Norwegii w układaniu kostki Rubika. Dla mnie, osoby która nie jest w stanie ułożyć jednej ścianki, ci ludzie to są magicy. 10 kostek na raz z zamkniętymi oczami, kostki 7x7x7, standardowe kostki w 5 sekund. To wszystko robi wrażenie. Niestety Pani jechała tylko kilkanaście kilometrów. Zostawiła nas w Nordkjosbotn. Specyficzne ukształtowanie terenu sprawia, że jest to jedno z bardziej wietrznych miejsc w Norwegii. Ludzie dookoła dziwią się, że ktokolwiek jest w stanie tam mieszkać. Faktycznie wiało jak w kieleckim, ale nie mogliśmy tego zbytnio odczuć. Następny samochód zatrzymał się kilka sekund po tym jak stanęliśmy na drodze. To był nasz złoty strzał. Pochodząca z Azji pani jechała na same Lofoty, do Forfjord. Kilka tygodni wcześniej przeprowadziła się z Lofotów do Tromsø. Teraz jechała z przyczepką po swoje klamoty. Był to troszkę kierowca bombowca. Pani (musicie wybaczyć mi, że ciągle piszę pani czy pan, moja pamięć do imion nie należy do najlepszych) jechała niepewnie i powoli, no ale dla nas oznaczało to 300 km podwózki. 300 km pięknych widoków. Momentami można było poczuć się jak w Chorwacji, momentami jak w Nowej Zelandii. Przyznać trzeba, że nieważne gdzie się człowiek znajduje, Norwegia jest piękna. Nie można było narzekać.

Wysiedliśmy pośród niczego w okolicach Stormyra. Udało się, dotarliśmy na Lofoty. Co prawda to początek Lofotów, ale była dopiero 17, sporo dnia przed nami. Kiedy wysiadaliśmy z samochodu pogoda już była zła. Już się zrobiło zimno, już padał deszcz. Przez następne dni było tylko gorzej. No ale nie ma co płakać, pora na odpalenie palnika i Zupę babci Zosi. Szybki obiad i ruszyliśmy dalej w trasę. Po raz kolejny mieliśmy szczęście. Po raz kolejny staliśmy kilka sekund i udało nam się złapać stopa. Pani jechała do Leknes, kolejne 150 km podroży z głowy. Była to jedna z przyjemniejszych podróży na Lofotach. Nasza współtowarzyszka całe życie mieszkała na Lofotach, widać było ogromną satysfakcję na jej twarzy kiedy okazało się, że znamy miejsca o których nam opowiadała. Otrzymaliśmy też kilka fajnych wskazówek gdzie się udać w najbliższych dniach. W pobliżu Leknes znajdują się dwie przepiękne plaże: Haukland i Uttakliev. Na naszej mapie były one zaznaczone jako miejsca, które chcemy zobaczyć, więc zadecydowaliśmy, że rozstawimy tam namiot i tam przenocujemy. Zostaliśmy podrzuceni prawie pod samą plażę. Pani zostawiła nas przy drodze szutrowej, jakieś 5 km od Uttakliev. Dystans ten mieliśmy pokonać pieszo, ale trafiła nam się podwózka. Nie łapaliśmy stopa, ale zostaliśmy wypatrzeni przez panią, której hobby było podwożenie turystów. Dzięki temu mogła poćwiczyć swój angielski. W ten oto sposób w ciągu jednego dnia udało nam się dotrzeć z Tromsø na Lofoty. Mieliśmy dużo szczęścia, wszystko wydawało się łatwe, zapowiadał się bardzo ciekawy wyjazd.

Plaże Haukland i Uttakliev są bardzo popularnymi miejscami. Nie są tak ładne jak chociażby Kvalvika, Horseid czy Bunnes, ale bardzo łatwo jest do nich dotrzeć. Zazwyczaj w sezonie można spotkać tam dziesiątki namiotów. Tym razem było ich zaledwie kilka. Pogoda nie zachęcała turystów do spania w namiocie. Mimo, że ludzi nie było dużo, chcieliśmy rozbić się w miejscu gdzie będziemy totalnie sami. Udało się. Rozbiliśmy się na malutkiej plaży między tymi dwoma głównymi. Wieczorem można było spotkać kilku biegaczy, ale w nocy było totalnie spokojnie. Co do biegaczy, w momencie jak dotarliśmy na archipelag odbiegał się tam bieg Lofoten Ultratrail – morderczy maraton po najpiękniejszych miejscach archipelagu. Najdłuższa trasa to 166 km i przewyższenie ponad 7000 metrów. Startujący tam są nienormalni (Dawid Malec, pozdrawiam), ale przyznam że gdybym biegał takie dystanse, to wybrałbym właśnie Lofoty.

DSC_0067ps

DSC_0105ps

Jaki jest największy plus Lofotów latem ? Słońce nigdy nie zachodzi, wychodząc w góry nie trzeba się martwić, że zastanie nas noc. Nie trzeba wstawać wcześnie rano. Tak oto obudziliśmy się koło 13 i zaczęliśmy się zbierać do dalszej wycieczki. Mieliśmy wejść na pobliskie Veggen. Niestety pogoda nam nie dopisała, więc zrezygnowaliśmy z wejścia i postanowiliśmy pojechać w stronę Kvalviki. A co jedliśmy ? Posiadanie Pani dietetyk ze sobą zobowiązuje. Nasz plecak pełen był płatków owsianych z suszonymi owocami i różnymi orzechami. Mieliśmy sporo soczewicy, kuskusu, kaszy oraz ryżu. Do tego wszystkiego suszone warzywa i grzyby, różne sosy w proszkach, trochę tajskich sosów i zupy instant. Obowiązkową pozycją jest kawiarka. Jak na namiot to posiłki iście królewskie. No dobra, czasem zdarzyło nam się pokusić o zrobienie jakichś “burgerów” z plackami z dorsza i pastami rybnymi, ale nie nazwałbym tego pysznością. Oczywiście obowiązkowym punktem było spróbowanie lokalnych suszonych dorszów.

DSC_0112ps

DSC_0406ps

Tego dnie stopowanie też szło nam całkiem nieźle. Najpierw jacyś turyści podwieźli nas do Leknes. Nie mieli po drodze, ale pogoda była taka, że się zlitowali. Następne podwózki to chłopak wracający z siłowni, nastolatka jadąca do przyjaciółki, para francuzów prowadzących biuro podróży oraz niemówiący po angielsku starszy pan, który podrzucił nas pod sam początek szlaku na Kvalvikę. Kiedy dotarliśmy do szlaku było już 21 wieczorem, dlatego wybraliśmy krótszą trasę. Godzina spaceru i naszym oczom ukazała się przepiękna plaża. Zachmurzona, mroczna, ale przepiękna. Na wschodnim krańcu biwakowało kilku turystów więc wybraliśmy się na zachód. Tam byliśmy sami. Poza mewami nie można było zaobserwować żywej duszy. Zazwyczaj szukając miejsca na nocleg wybieram takie z których będzie najpiękniejszy widok po przebudzeniu. Nie tym razem. Teraz szukaliśmy miejsc najbardziej osłoniętych od wiatru. Długo nam to zajęło, ale udało się znaleźć kawałek terenu pod wielkim głazem. Było sucho, nie wiało i dużo cieplej niż poprzedniej nocy.

DSC_0156ps

DSC_0208ps

DSC_0307ps

DSC_0322ps

DSC_0191ps

Pobudka (nie taka wczesna), śniadanie, szybkie zwijanie namiotu i heja w drogę. Planem było przejście przez przełęcz Fageraskaret i zejście na plażę Horseid. Podobną trasę pokonałem rok temu. Szybko musieliśmy zmienić swoje plany. Tego dnia Lofoty pokazały swoje prawdziwe oblicze. Temperatura spadła do około 0 stopni Celsjusza (poprzednie noce to koło 6 stopni), zaczął padać deszcz i wiatr w okolicach 100 km/h. Ciężko się szło, na nieosłoniętym terenie nie można było ustać w pionie, wiatr skutecznie miotał na lewo i prawo. Padający deszcz sprawił, że ścieżką płynęła rzeka i wszystko dookoła to było jedno wielkie bagno. Po godzinie marszu zatrzymaliśmy się w małej górskiej chatce. Chatka ta była poskładana z kamieni i wcale nie było w niej cieplej. Próbowaliśmy się ogrzać, ale nie było to możliwe. Ciepła zupa i ruszyliśmy dalej. Dalej nie było wcale lepiej, wiatr jeszcze większy, po drodze woda po kostki i kombinowanie z przejściem. Mimo, ze do drogi mieliśmy całkiem blisko, całość zajęła wieki. Z góry droga wyglądała jak zbawienie, ale na niej nie było wcale lepiej. Co prawda szliśmy twardym podłożem, ale teren był odsłonięty, wiatr dął niemiłosiernie. Wtedy podjęliśmy decyzję, zmieniamy plany. Droga do Horseid jest całkiem długa, momentami niebezpieczna i prowadzi przez bagna. W pogodę jak tego dnia, przejście byłoby praktycznie niemożliwe. Wtedy też postanowiliśmy – idziemy do ciepłego. Mój śpiwór był całkiem słaby, nie byłbym w stanie się ogrzać odpowiednio, żeby się wyspać. Gdy tylko udało się złapać jakiś internet, znalazłem wolne miejsca w Fredvang. Znalezienie wolnego miejsca w czerwcu nie jest łatwym zadaniem. Booking pokazywał, że 99% noclegów jest zarezerwowanych. W niektórych miejscach trudno znaleźć coś poniżej 1000 PLN za noc. Nam na szczęście się udało. Mieliśmy do przejścia jakieś 5 km, ale pewna para przejeżdżających Francuzów zlitowała się nad nami i nas podrzuciła. Spaliśmy w ciepłym domku, praktycznie w porcie rybackim. Udało się odpocząć, udało się wyspać, udało się napawać fantastycznymi widokami na okolicę.

DSC_0294ps

DSC_0342

DSC_0339ps

Nasze plany powstawały z dnia na dzień. Wszystko było zależne od pogody, a że pogoda się nie poprawiała, cały czas musieliśmy anulować zdobywanie trudniejszych szczytów. Wypoczęci i wyspani postanowiliśmy udać się do Reine. Planem było wejście na Reinebringen. W mojej ocenie jest to najpiękniejsze miejsce na Lofotach. Czekaliśmy tylko na dobrą pogodę. Trasa do punktu widokowego jest bardzo niebezpieczna, kilka dni przed naszym przybyciem zginął na niej pewien turysta z Francji. Właściwie każdego roku ktoś tam ginie. Władze regionu rekomendują trzymanie się z dala od szlaku, ale pewnym jest, że ludzie nie zrezygnują ze zdobywanie tego szczytu. Widoki kuszą. Z tego też powodu postanowiono zbudować tam bezpieczną ścieżkę. W tym celu ściągnięto specjalistów z Nepalu, którzy dzień w dzień układają szlak. Rok temu kawałek trasy był już gotowy, ale jeszcze nie udało im się skończyć. Planowane otwarcie to rok 2019. Niestety my musieliśmy zrezygnować z wejścia na górę. Szczyt cały czas był w chmurach, cały czas padało a na górze zalegał śnieg. Postanowiliśmy przespać się w okolicach i poczekać do dnia następnego.

DSC_0371ps

Dostać się do Reine było wyjątkowo trudno (jak na standardy do których się przyzwyczailiśmy). Była niedziela i zła pogoda, więc nikt nie jeździł. Stopa łapaliśmy ponad godzinę co było naszym niechlubnym rekordem. Niby niedługo, ale przy takiej pogodzie nie było to zbyt przyjemne. W końcu zlitowała się nad nami grupa amerykanów, która zabrała nas pod sam hotel. Po raz kolejny postawiliśmy na wygodę. Spaliśmy w obiekcie Sakrisøy Gjestegård. Rzadko kiedy polecam miejsca noclegowe, tym razem mogę to śmiało uczynić. Jest to obiekt znajdujący się na wyspie Sakrisøy w budynku z 1880 roku. Obiekt prowadzony jest przez Polkę Paulę. Paula jest bardzo miłą i gościnną osobą. Kiedy się dowiedziała, że jesteśmy z Polski zaoferowała nam dodatkową zniżkę. Jeśli tylko jesteście na Lofotach i chcecie się ogrzać to polecam to miejsce. Kosztuje jakieś 50 euro na osobę co jest świetną ceną jak na tą lokalizację. Wysepka na której znajduje się obiekt znajduje się vis-a-vis wioski Reine. Spacer do wioski to jakieś 30 minut, jednak nie to jest największym atutem tego miejsca. Największym atutem są widoki. Z jednej strony widzimy ocean, z drugiej Reine oraz Reinebringen a z trzeciej jak na dłoni otwiera się fiord Kirkefjord. Mi najbardziej podobał się widok z toalety. Miejsce to zdecydowanie awansowało na pierwszą pozycję w kategorii “Kibelek z najładniejszym widokiem”. Zresztą zobaczcie sami:

Rano pogoda była nadal paskudna. Ostatecznie zrezygnowaliśmy z wejście na górę i postanowiliśmy udać się w kierunku powrotnym. Celem była wyspa Senja, która znajduje się w okolicach Tromsø. Nigdy wcześniej o niej nie słyszałem. Dopiero Amerykanie, którzy nas podwieźli uświadomili nam, że takie miejsce istnieje. Szybki rzut okiem w google i już wiedziałem, że chcę tam być. Mieliśmy do pokonania około 500 km, ale warto było spróbować. Przespacerowaliśmy się przez wioskę Hamnøy (chyba najczęściej fotografowana wioska Lofotów) i zaczęliśmy łapać stopa. Tego dnia było całkiem trudno. Co prawda zazwyczaj nie staliśmy długo, ale zazwyczaj pokonywaliśmy jakieś 10-20 km. Jechaliśmy kolejno z parą Amerykanów, turystkami z Niemiec, starszym Panem z Leknes, Niemką mieszkającą na Lofotach, kolejną Niemką mieszkającą na Lofotach (nie sądziłem, że w Norwegi przyjdzie mi rozmawiać po niemiecku), kolejną parą Amerykanów, Norwegiem, który był strasznie creepy i przerażający (sygnety z czaszkami i takie klimaty) i na końcu z dziewczynami z Ameryki. Tego dnia rządziły Niemcy i USA. Dopiero z ostatnimi dziewczynami udało się przejechać większy dystans.

DSC_0437ps

DSC_0409ps

DSC_0424ps

DSC_0447ps

DSC_0457ps

Dziewczyny miały lot następnego dnia z lotniska w pobliżu Narwiku. Było już całkiem późno a do Senja zostało jakieś 200 km, więc zrezygnowaliśmy. Dziewczyny jechały się przenocować w motelu w Bogen. Jako, że cena była całkiem interesująca, postanowiliśmy przenocować się w tym samym obiekcie. Co prawda tego wieczoru pogoda była dobra, ale jak się bawić to się bawić. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Hostel znajdował się na brzegu fiordu. Mieliśmy fantastyczny widok z łóżka. Próbowaliśmy przez chwilą puszczać latawiec, ale dla odmiany tego wieczoru w ogóle nie było w ogóle wiatru.

DSC_0503ps

Ostatnie dwa dni to był powrót do Tromsø i relaks w okolicy. Szczęście w łapaniu stopa do nas powróciło. Pierwszego złapaliśmy w kilka sekund przy naszym motelu, na następnego czekaliśmy kilkanaście minut. Trafił nam się student z Tromsø, który w przyszłym roku wybiera się na Erasmusa do Poznania. Podrzucił nas pod sam hostel w centrum miasta. Ostatni wieczór i cały następny dzień to był jeden wielki chillout. Troszkę pospacerowaliśmy po miejscowości, troszkę powcinaliśmy resztki jedzenia. To tutaj robiliśmy te nieszczęsne hamburgery. Udało nam się także wejść na pobliską górkę z której mieliśmy widok na całe miasto i okolicy. Tutaj także trafiliśmy na miłych ludzi. Kiedy ostatniego dnia wracaliśmy na lotnisko, zauważyła nas pewna kobieta. Widziała, że mamy plecaki, więc założyła że idziemy na lotnisko. Sama z siebie zatrzymała się na środku drogi i zaproponowała nam podwózkę. Skorzystaliśmy, zostawiliśmy w krzakach resztę gazu dla następnych podróżników i wróciliśmy do Polski.

DSC_0604psReasumując. Wyjazd ten był totalnie inny niż się spodziewaliśmy. Pogoda była paskudna (przez większość czasu, czasami bywało ładnie), mimo wszystko było przepięknie. Lubię góry w takiej scenerii, wyglądają bardzo majestatycznie. Niestety musieliśmy zrezygnować ze spacerów górskich, ale i tak udało nam się wiele zobaczyć. Przejechaliśmy cały archipelag tam i z powrotem, więc zza szyby samochodu widzieliśmy dużo więcej niż ja widziałem rok temu. Z tej wycieczki nie mamy za dużo zdjęć, ale musicie wybaczyć. Pizgało tak, że ciężko było wyciągać z plecaka jakikolwiek sprzęt. Jedno jest pewne. Lofoty nadal są miejscem do którego będzie trzeba powrócić.

DSC_0429ps

Leave a comment

search previous next tag category expand menu location phone mail time cart zoom edit close